Dziś znów wczesna pobudka 5,30 prysznic, pakowanie, małe
śniadanie i o 7,30 wyszliśmy przed nasz hotel, aby tu poczekać na autobus (Sinh
Tourist 129 000dong 7,5 $/od osoby). Przyjechał dość punktualnie i ruszyliśmy w
kierunku Sajgonu. Przewidywany czas jazdy to 5h, z jednym stopem na toaletę. W praktyce
spóźnienie było godzinne. Utknęliśmy w strasznych korkach na przedmieściach
miasta. Już na samym wjeździe zaczęliśmy rozumieć powiedzenie „ale Sajgon”. Do
celu mieliśmy ok. 20 km, a korek ciągnął się na całej długości drogi, ciężarówki,
autobusy i motocykle. Z tym, że nie był to zwykły korek. Jechaliśmy przez jakiś
plac budowy bez pasów ruchu. Z dziurami i zwężeniami z pierwszeństwem dla
silniejszych i sprytniejszych. Wszyscy wciskali się na hama w jakieś małe
przejazdy. W efekcie zajeżdżaliśmy sobie
drogę nawzajem. Nasz kierowca, co metr dawał po hamulcach. Ciężarówki ocierały się o nas. Motocykliści
wciskali się w najmniejsze luki. Pomimo wielkości naszego autokaru czuło się
duży dyskomfort jazdy. W końcu dowlekliśmy się na miejsce. Gdy wylegliśmy z
klimatyzowanego autokaru dopadła nas gorączka +30 i wilgotność, że nie było
czym oddychać. Szukamy hotelu, ale tylko przez chwilę. Hotel sam nas znalazł, typu homestay. Z głównej ulicy wchodzimy w
jakąś bramę, a następnie uliczką wąską i pełną ludzi jak w arabskiej medynie.
Po kilkudziesięciu metrach wchodzimy wprost z uliczki do
pokojo-kuchnio-łazienki w której jakaś rodzinka pierze, wyszywa, ogląda TV,a my
schodkami w górę dostajemy się do
pokoju. Mały, ale czysty, z łazieneczką, oknem i dwoma wiatrakami za 8$ - jest cool. Szybki prysznic
i wypadamy spowrotem na ulicę.
nowy smakołyk Jackfruit
Jesteśmy w jednym z centr. Ulice robią wrażenie
mrowiska ludzi i motocykli, które są dosłownie wszędzie.
przeciętny chodnik, często jednak korzystamy z ulicy, bo na chodnikach zaparkowane jest tyle motocykli, że dla pieszego nie już ma miejsca, często jeżdżą też po nich na skróty
częsty widok na drodze
Nawet na tzw. chodniku
człowiek nie jest bezpieczny. Nad ulicami rozpięte kable niczym pajęczyna,
wokół mnóstwo reklam i naganiaczy. Co chwilę ktoś nas ostrzega – uważajcie na
plecaki, na aparat, na komórkę itp.
Hałas setek silników i klaksonów powoduje, że człowiek ma
ochotę stąd spadać. Docieramy do słynnej katedry i poczty.
Neoromańska katedra Notre Dame z XIXw.
z czasów kolonii francuskiej budynek poczty
Szybko zapada zmrok. W drodze powrotnej do hotelu przed zaplanowanym wieczornym spotkaniem łapiemy ostatnie promyki zachodzącego słońca.
po prawej widoczna hala - Ben Thanh Market
Ok. 19 wyruszamy na umówione spotkanie z Zuzanną
z Polski – mieszkanką Sajgonu od kilkunastu miesięcy. Dowiadujemy się ciekawostek
o życiu emigranta w Wietnamie. Zuzanna zabiera nas do sky baru na dachu jednego z
wieżowców - www.chillsaigon.com z
którego możemy podziwiać nocną panoramę miasta. Na górze znajduje się ekskluzywna
restauracja z tzw. dress codem to znaczy panowie muszą mieć długie spodnie i
pełne obuwie.
Potem udaliśmy się na zwiedzanie miasta wieczorem zakańczając
spotkanie przy lodach :).
Jestem ciekawy, jak podoba się Zuzannie w Wietnamie? Byłem niedawno w Chociminie, to od razu mi się z Sajgonem skojarzyło :-)
OdpowiedzUsuńnie wiedzieliśmy, że w Polsce też jest Sajgon :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńStraszny sajgon niestety, nie tylko pod względem nazwy. W Chociminie są riuny zamku i ładny most kolejowy. Żal na to patrzeć. Na "ziemiach odzyskanych" jest pełno przykładów, gdzie zamki i pałace, które nienaruszone przetrwały wojnę, całkiem nieźle PRL, zostały rozgrabione przez okoliczne bydło wychowane przez PGRy. To jest głęboko zakorzenione. Ukraść, zniszczyć, najważniejsze, żeby załatwić parę groszy na wino.
UsuńWystarczy zobaczyć i poczytać. W Juchowie, gdzie byliśmy i w wielu innych wsiach (i czasami miastach) to samo:
http://www.forum.eksploracja.pl/viewtopic.php?f=124&t=22234&st=0&sk=t&sd=a