poniedziałek, 4 listopada 2013

Sapa – trekking do Lao Chai Village



Dziś pospaliśmy dłużej. Wstaliśmy o 7:30 jak na wakacje przystało ;) Zjedliśmy american breakfast w pobliskiej restauracji za 6,5$/2os i przed 10.00 ruszyliśmy na trasę. Postanowiliśmy dojść górskimi ścieżkami do jednej z pobliskich wiosek Lao Chai  i wrócić drogą zataczając ok. 12km pętlę.
Już wychodząc z Sapy zauważyliśmy, że na podobny pomysł wpadło sporo osób. Mijaliśmy kilkuosobowe grupki w towarzystwie góralek jako przewodniczek próbujących przy okazji sprzedać swoje pamiątki. Zastanawialiśmy się czy wyglądamy, aż tak biednie, że nas nie zaczepiają, ale sytuacja była dla nas komfortowa. Krótko po wyjściu z miasteczka zaskoczył nas szlaban i budka z biletami. Zwrócono nam uwagę że musimy kupić bilety do odwiedzanych wiosek. Słyszeliśmy wcześniej o biletach do pobliskiej Cat Cat, ale nie wiedzieliśmy, że pobierają opłaty również do wiosek położonych dalej (do Lao Chai jest ok. 6km). Myśleliśmy, że w miarę sił może nawet pomaszerujemy do następnej wioski, ale nie chcieliśmy ponosić niepotrzebnych kosztów więc  za  40tyś.d/os (2$) kupiliśmy bilety do Lao i pomaszerowaliśmy dalej. Aurelia szczęśliwie dostrzegła odbicie z głównej drogi w ścieżkę schodzącą ostro w dół. Choć mieliśmy z internetu w gpsie trasę trekingu do wioski to jednak jej precyzja nie była wystarczająca. Idziemy w dół i od razu robi się ciekawiej. Ścieżka jest wąska, jest błoto i kamienie. Jednocześnie słońce przygrzewa coraz mocniej, więc szybko zdejmujemy kolejne warstwy ubrań. Przed nami roztaczają się piękne widoki.


 Ścieżka kluczy między chatkami i przez zarośla. Zaczynają się pojawiać pierwsze słynne tarasy ryżowe. 

 
Tyle tylko, że zaczynamy lekko błądzić. Od naszej ścieżki zaczynają odchodzić jakieś inne ścieżki. Zaczynamy trochę rozumieć sens góralek przewodniczek. Zapchaliśmy się trochę i trafiliśmy w krzaki do jakiegoś chlewika. Na szczęście co chwilę gdzieś w oddali wędrowała jakaś grupa, więc korygowaliśmy azymut i przez egzotyczne chaszcze porastające strome skarpy wdrapywaliśmy się na powrót na właściwą ścieżkę. W pewnym momencie znów  znaleźliśmy się na betonowej drodze. Wzdłuż wijącej się drogi zaobserwowaliśmy platformy do podziwiania widoków i robienia zdjęć oraz kramiki góralek z napojami. 
 Straciliśmy z widoku inne grupy i postanowiliśmy iść do wioski Lao Cai tak jak pokazywał gps. Przed nami pojawiła się niewielka przeszkoda w postaci rzeczki, która na szczęście miała niski stan, więc wystarczyło zdjąć buty i podwinąć nogawki.

 spotkaliśmy nad rzeczką dzieci, które łowiły ryby dobrze się przy tym bawiąc

Widzimy wyraźnie, że nie jest to popularna trasa dla wszystkich co nas cieszy. Mijane pojedyncze góralki nie są w ogóle nachalne tylko rzeczywiście starają się pomóc i wskazać drogę. 


Znów kluczymy między chatkami i poletkami z ryżem robiąc zdjęcia napotykanym mieszkańcom, którzy jedynie odpowiadają uśmiechem. 


 tak rośnie ryż




Rozdajemy napotykanym dzieciom krówki zabrane z Polski.
 W końcu jednak dochodzimy na powrót do standardowego, komercyjnego, wybetonowanego szlaku. To centrum wioski. Tu w każdej chacie chcą nam coś sprzedać, niektórzy chcą dodatkową opłatę za zdjęcia.

 very cheap, looking only :)

Jest tu mnóstwo turystów zachęcanych do zakupów. Nie podoba nam się to miejsce. Więc przyspieszamy tempa starając się gdzieś odbić. Robi się dość pochmurno.  Spotykamy dziewczynkę w szkolnym mundurku  z braciszkiem na plecach. Jest sympatyczna i nieźle zna angielski chce nam sprzedać kolorowe wyszywane bransoletki. Postanowiliśmy kupić kilka. Żal się robi. 

 dziewczynka ma 9 lat, a braciszek 2 latka



 widzieliśmy w wiosce wiele dzieci pozostawionych bez żadnej opieki

Widzimy też chłopca z dumą jeżdżącego na domowej roboty, prymitywnym samochodziku. 


Wychodzimy z wioski przez most i w górę do głównej drogi powrotnej do Sapa. Idziemy sami. Zaczepiają nas kierowcy skuterów proponując podwózkę. Odmawiamy licząc na widoki z góry z drogi na dolinę. Docieramy do platformy widokowej. Z za chmur w tym samym momencie pokazuje się na chwilę słońce. Widok nawodnionych tarasów w których odbija się niebo  z domkami na wzgórzach jest niesamowity. Robimy pocztówkowe zdjęcia i ruszamy dalej.



  Mamy 4,5km do Sapy. Tym razem korzystamy z propozycji transportu skuterkiem. Jedziemy we dwoje z kierowcą za 50tyś d (2,5$) pod sam hotel. Odkrywamy przyklejoną do naszego hotelu sympatyczną tanią restaurację ze świetną kawą i jedzeniem tańszym niż pod plandeką na bazarze oraz łatwą do zapamiętania nazwą Highland Bakery Restaurant-Coffee ;) Dlaczego wcześniej tu nie trafiliśmy

4 komentarze:

  1. Fajne zdjęcia, jak zwykle ciekawie. Płacicie czasami bezpośrednio w dolarach czy zawsze w lokalnej walucie?

    OdpowiedzUsuń
  2. za hotele, wycieczki i pociągi w $, reszta jak jedzenie restauracje w dongach, choć zdarza się, że jak nie mają wydać to część płacą w $, pamiątki też chcą w $, nam bardziej opłaca się płacić w dongach 1$ to 21000 dongów

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne ciekawe zdjęcia:-D A wietnamczycy bardzo naciągają na zakupy? Pozdrowienia od całego pokoju 24;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety, musisz orientować się w cenach. Przykładowo kupiliśmy maszynowo haftowany obrazek pani zażądała 25$ zeszliśmy do 10$, wart był zapewne mniej. Kolczyki kupiłam za 11$, u nas nie dałabym więcej niż 7$ł - wartość sentymentalna. W jadłodajni w której jedliśmy drugi dzień z rzędu ceny tego samego jedzenia podniesiono (inna obsługa zażądała więcej). W wielu miejscach nie ma cen dla turystów są zawsze wyższe. Pozdrów dziewczyny :)

    OdpowiedzUsuń