sobota, 2 listopada 2013

Spacer po Sapie



Wytrzęsieni po całonocnej podróży Orient Expressem o 5:15 dotarliśmy do leżącego na Północy pod chińską granicą Lao Cai. Nikt nie potrafił nam powiedzieć o której dokładnie tu dotrzemy dlatego pobudkę dla nas i jadącej z nami niemieckiej pary młodych ludzi Aurelia zarządziła na 4:20. Pociąg stanął na stacji, ale nikt nadal nie był pewien czy to jest stacja docelowa. Nie dostrzegliśmy żadnej nazwy. Jedynie grupa naganiaczy na peronie sugerowała, że jesteśmy na miejscu. Wraz z gęstniejącym tłumem wysypującym się z pociągu  przesuwamy się w kierunku wyjścia. Tu jakieś babcie (pewnie z personelu dworca) zbierają od wszystkich bilety stanowiące przepustkę do miasta. Tłum gęstnieje bo do akcji wkraczają przekrzykujący się i wydzierający sobie pasażerów naganiacze dziesiątek minibusów oczekujących przed dworcem. Niemal wszyscy pasażerowie pociągu do Lao Cai kontynuują podróż do Sapy. To położone 35 km dalej miasteczko jest prawdziwą mekką północy Wietnamu.  Sapa i jej okolice są również naszym celem na najbliższe dni. Po negocjacjach i odrzuceniu kilku ofert z reguły 20$/2os podążamy za gościem, który półszeptem zaproponował 15$ za naszą dwójkę.  Ładuje nasze plecaki z tyłu busa, a nam każe zająć miejsca w środku. Bus jest już prawie pełen, ale musimy zaczekać bo odjeżdża dopiero gdy zbierze komplet pasażerów. Widzimy samych Azjatów. Nasz naganiacz każe nam zapłacić z góry i znika. W końcu ruszamy, ale dopadają nas wątpliwości bo nasz naganiacz, któremu daliśmy forsę nie jedzie z nami. Co za tempaki z nas, przecież w Sapie kierowca poprosi nas o kasę, no ale cóż zmęczenie i niewyspanie robi swoje. Na szczęście okazało się, że to jakiś ich system, bo pieniędzy nie chcieli po raz drugi zaufali, że już zapłaciliśmy.
Zaczyna świtać dojeżdżamy do Sapy – miasteczka położonego w jednej z dolin gór Ha Giang  otoczonego urokliwymi wioskami położonymi  na górskich zboczach, pociętych tarasami ryżowymi . Otaczające góry wyrastają na ponad 3000m i wraz ze znajdującym się tu najwyższym szczytem Azji południowo-wschodniej Fansipanem dodają uroku scenerii i podkręcają klimat.

 Sapa jak każde Zakopane ma swój Giewont :)

W okolicach i w samej Sapie można spotkać przedstawicieli różnych plemion (tutejszych górali) kobiety noszą na co dzień bardzo oryginalne i kolorowe stroje i ozdoby.  

 
plemię Czarnych Hmongów



plemię Red Dzao


W miasteczkach odbywają się targowiska na których mimo, że wdziera się tu komercja, można naoglądać się tradycyjnego handlu.






Szukamy hotelu. Mamy upatrzone jakieś cele, ale od hoteli się tu roi, dlatego postanawiamy najpierw poprzyglądać się ofertom. W końcu odnajdujemy Hilltribe Mini Hotel z miłą obsługą na ulicy Cau May, który spełnia nasze oczekiwania. Pokój jest czysty, przestronny, i nie drogi (12$/2os) z łazienką oraz pięknym widokiem za oknem. Jedynym minusem jest brak śniadania w cenie, ale w Sapie da się coś niedrogiego znaleźć.



 widok z naszego okna

Bierzemy kąpiel i wychodzimy na rekonesans. Tym bardziej, że świeci piękne słońce co niekoniecznie jest tutaj regułą, a w miasteczku zaczyna się weekendowy festiwal.


 pod tą niebieską parasolką to nasza jadłodajnia tanie i super smaczne sajgonki 5 szt 35000 dongów (1,5$)

"siostry" - starsza dziewczynka mogła mieć 6 lat, matka była gdzieś dalej, a 6-ciolatka zajmowała się niemowlakiem i miała jeszcze nakłaniać turystów do zakupów

 Handlują głównie żywnością. Wrażenie robią szczególnie szeroko pojęte produkty mięsne. Nic dziwnego, że często słyszy się stwierdzenie, że Wietnamczycy  jedzą wszystko co rośnie i się rusza.




 ciekawe kto wyciągnął kopyta?


 wietnamskie specjały



serce targowiska czyli tania zbiorowa konsumpcja (zapach nieprzekazywalny)

Wróciliśmy do hotelu trochę odpocząć, otrząsnąć się z pierwszych wrażeń i zrzucić swetry i polary, bo robi się gorąco.
Kontynuujemy poznawanie miasteczka. Tym razem zmierzamy w kierunku położonego na pobliskim wzgórzu parku. Tu nieco nas zaskoczyły bilety wstępu 70.000 dongów (3,5$/1os), ale bardzo chcieliśmy spojrzeć na Sapę z góry ze znajdującego się tu punktu widokowego. Ja miałem jeszcze jeden ukryty cel.  


 paprociopalma

 złowiliśmy cykadę jak wyła jak miniaturowa syrena strażacka

 W parku odbywał się festyn i kamienistymi ścieżkami pośród zgromadzonej tu roślinności rodem z palmiarni spacerowały całe rodziny. Zaskoczyły nas porozstawiane tu potężne figury postaci rodem z dobranocek, ale o azjatyckiej fantazji już wspominałem.


kot dżings znany mi z dzieciństwa

W miarę zdobywania wysokości wyłaniało się coraz więcej bazaltowych skałek. Skałki niewysokie,  ale ciekawe formacyjnie, a że jest to niedawno odkryty rejonik do uprawiania bulderingu dla samych Wietnamczyków nie mogłem się oprzeć  pokusie.

Pod wieczór odwiedzamy jeszcze kościół zbudowany przez francuskich misjonarzy  stanowiący centralny punkt miasta.


5 komentarzy:

  1. Super, zwłaszcza restauracja, Giewont, siostry i kot. Rafał masz ze sobą buty do wspinaczki? Planujecie jeszcze gdzieś się wspinać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jacuś ten kot to burek, buty wspinaczkowe Rafała to wierny jego towarzysz - wozi je zawsze, co do wspinu to zobaczymy jaka będzie skała i jakie warunki, akurat w tym miejscu nam się udało bo był spokój bez gapiów pozdrawiamy

      Usuń
  2. Tak, chodziło mi o ten plastikowy kicz w parku. Burek na talerzu też oczywiście robi na mnie wrażenie. Fajnie jest na mapie znaleźć Sa pa, pooglądać Wasze zdjęcia i poczytać relacje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wstawiamy tyle zdjęć na bloga, że zapominamy, które opublikowaliśmy, a które zostają w naszym archiwum :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Widoki piękne ale ten piesek na talerzu a właściwie jego głowa - okropienstwo, nie mogłam patrzeć:-(

    OdpowiedzUsuń