poniedziałek, 18 listopada 2013

Vinh Long – wycieczka po Delcie Mekongu



Dzień rozpoczynamy o 5,00 rano, by o 6,00 wyruszyć łódką na naszą wycieczkę (10$/1os.). 
 
 nasz kapitan
  
Na początek mamy zobaczyć pływający targ. Pomimo niewielkiej prędkości poczuliśmy chłodny wiatr. Pewnie już tak przywykliśmy do panujących tu temperatur, że jak jest niecałe 30 stopni to nam zimno ;).   
 
 mijamy luksusowe statki pływające po Mekongu

 W końcu docieramy w miejsce, gdzie wyraźnie wzrasta ilość łodzi wypełnionych towarami głównie zbożem i owocami, ale w sumie to za dużo ich nie ma i moglibyśmy nie zauważyć, że to floating market, gdyby nie zwrócono nam uwagi. 




Dowiadujemy się, że miejsce to jest pełne handlujących łodzi (jak na folderze) tylko podczas Nowego Roku w Wietnamie zwany Tet. Cóż czujemy się trochę oszukani, ale pewnie nie doczytaliśmy. 
 

Płyniemy dalej i za chwilę przybijamy do brzegu. To tylko sklep z pamiątkami. Spędzamy trochę bez sensu ok. 30min. Przepływamy na drugą stronę kanału i znów wychodzimy na ląd. To fabryka cukierków tu spędzamy jeszcze więcej czasu, ale jest nieco ciekawiej. 

 pakowanie ryżowych cukierków

 Można się poprzyglądać funkcjonowaniu całej linii produkcyjnej przy użyciu prymitywnych narzędzi i podejrzeć produkcję papieru ryżowego. 


 Popróbowaliśmy za darmo nieco słodkości, a nawet poklepaliśmy zaprezentowanego pytona jako dodatkową atrakcję.


Płyniemy dalej. Podpływamy do gęstniejących zarośli i przesiadamy się na dwu-trzy osobowe łódeczki napędzane przez wiosłującą panią.


 Mamy nadzieję wreszcie na jakieś ciekawsze doznania estetyczne, ale niestety i tu spotyka nas zawód. Kanał jest szeroki, a brzegi porasta nieciekawa roślinność. Przez połowę pokonywanej długości, płyniemy wzdłuż drogi. Jeśli mnie pamięć nie myli to ciekawsze wrażenia mieliśmy na spływie kajakowym po kanale augustowskim.


Przepływamy tak 2 dłużące się kilometry o mało nie zasypiając i wracamy do naszej łodzi silnikowej. Płyniemy na lunch w ogrodzie, gdzie możemy popodziwiać i podotykać różnych egzotycznych warzyw i owoców. Wręczono nam menu. Ceny niestety wyższe niż w Sajgonie, za nieduży obiad zażądano 80 tyś dong 4$.
 Wreszcie ostatni punkt programu, który sami narzuciliśmy organizatorom. Chcieliśmy zobaczyć tzw. land of bricks krainę potężnych piecy do wypalania glinianych cegieł, naczyń i figurek. Piece postawione jeden przy drugim tworzą niecodzienną scenerię.


Udało nam się zejść na ląd i zajrzeć do jednej z fabryczek. I to był chyba najciekawszy punkt programu.


 Garnki w tym piecu są wypalane tydzień, a cegły miesiąc do opału używane są plewy ryżowe
 

Po 13 byliśmy z powrotem w naszym homestay- u,  więc korzystamy z odpoczynku w pięknej scenerii.
A jutro z rana wyruszamy w kierunku  wyspy Phu Quoc.

 fragment naszej kolacji na pierwszym planie "Elephant Ear Fish"

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. No my też się bardzo ucieszyliśmy, że udało nam się dotrzeć do tych piecy, to był najważniejszy punkt całej tej wyprawy :)

      Usuń