środa, 13 listopada 2013

Mui Ne - fishing village & red dunes



Dziś w planach mieliśmy wioskę rybacką. Chcieliśmy ją zobaczyć wtedy, gdy łodzie powracają z nocnych połowów. Oznaczało to niestety pobudkę 5.30 jak to na wakacjach ;(.  Dzień wcześniej umówiliśmy się z dwoma bikerami pod hotelem, ponieważ od „fishing village” dzieli nas ok. 7km.
Zjedliśmy szybkie śniadanie własnej roboty i wyszliśmy przed hotel. Słońce zaczynało unosić się nad horyzontem zwiastując kolejny upalny dzień.
Panowie na swoich pierdzących skuterkach zjawili się dość punktualnie. Podmuchy powietrza podczas jazdy dawały chwilę wytchnienia.  Po ok 20 minutach docieramy na miejsce.
Zajeżdżamy na wysokie nabrzeże z którego rozpościera się przepiękny  widok na zatokę wypełnioną setkami kutrów oraz okrągłych, przypominających duże miski łodzi, które dowożą towar na brzeg.


 To co zobaczyliśmy na lądzie jeszcze bardziej zapierało dech i to nie ze względu na zapach. Setki pań, mężczyzn i dzieci podczas mrówczej pracy przy segregacji wyłowionych morskich żyjątek. Wszystkie prace odbywały się na stertach muszli, strzępkach starych sieci oraz wszelkiego rodzaju śmieciach nie sprzątanych zapewne od miesięcy.


Ryby tu były raczej w mniejszości, za to wszelkiej maści owoce morza, glutowate i wężowate wodne robale oraz skorupiaki.





wyładowują z łódek i od razu towar ląduje na wadze, a następnie jest sortowany

 syzyfowa praca, tych muszli dziennie jest wiele koszy, z każdej rozłupanej muszli wydłubywane jest malutkie żyjątko
 Pośród tego mrowiska przemykali turyści z aparatami tak jak my. Co niektórzy  ubrali się w stroje odpowiednie na niedzielny spacer po parku :).

 panie Japonki w japonkach się wybrały na zwiedzanie :)

przerwa w pracy tez być musi :)

  Momentami czuliśmy się głupio - że też oni tolerują takich „nierobów” przeszkadzających w pracy??
Po 40min wałęsania się po tym pobojowisku. Wycofaliśmy się do naszych  skuterowców, bo zaproponowali nam jeszcze jeden punkt wycieczki – odwiedzenie „Red Dunes”. Pojechaliśmy więc dalej. Zatrzymaliśmy się w jakiejś jadłodajni przy drodze,  gdzie wydmy wysypywały się na ulicę. Popędziliśmy na górę, ale musimy przyznać, że nic specjalnego. 





Wygląda tu prawie jak w Parku Słowińskim tylko piasek  pomarańczowy. Mieliśmy szczęście, że zjawili się inni turyści i nimi zajęły się dzieci zachęcające do dupozjazdów na jakiś matach. Za całą objazdówkę wraz z dojazdem do hotelu zapłaciliśmy 16$ za 2 os.


Do hotelu wróciliśmy dość wcześnie więc postanowiliśmy skorzystać z pięknej pogody i spędzić ten dzień jak przystało na kurort na plażowaniu. Nie mieliśmy jednak na czym legnąć na piasku. Weszliśmy do kilku sklepów ze strojami plażowymi, których tu pełno, ale niestety niczego nie znaleźliśmy. Postanowiliśmy więc skorzystać z leżaków przed jedną z plażowych knajpek.

 odkrywam w sobie jaszczurcze geny :)

 Po pewnym czasie rozhulał się wiatr. Niemal momentalnie zjawiło się mnóstwo kitesurferów. Mui Ne  to ich wietnamska mekka :)


A jutro z rana startujemy do Sajgonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz