Dziś w planach mieliśmy wioskę rybacką. Chcieliśmy ją
zobaczyć wtedy, gdy łodzie powracają z nocnych połowów. Oznaczało to niestety
pobudkę 5.30 jak to na wakacjach ;(. Dzień
wcześniej umówiliśmy się z dwoma bikerami pod hotelem, ponieważ od „fishing
village” dzieli nas ok. 7km.
Zjedliśmy szybkie śniadanie własnej roboty i wyszliśmy przed hotel. Słońce zaczynało unosić się nad horyzontem zwiastując kolejny upalny dzień.
Panowie na swoich pierdzących skuterkach zjawili się dość punktualnie. Podmuchy powietrza podczas jazdy dawały chwilę wytchnienia. Po ok 20 minutach docieramy na miejsce.
Zajeżdżamy na wysokie nabrzeże z którego rozpościera się przepiękny widok na zatokę wypełnioną setkami kutrów oraz okrągłych, przypominających duże miski łodzi, które dowożą towar na brzeg.
Zjedliśmy szybkie śniadanie własnej roboty i wyszliśmy przed hotel. Słońce zaczynało unosić się nad horyzontem zwiastując kolejny upalny dzień.
Panowie na swoich pierdzących skuterkach zjawili się dość punktualnie. Podmuchy powietrza podczas jazdy dawały chwilę wytchnienia. Po ok 20 minutach docieramy na miejsce.
Zajeżdżamy na wysokie nabrzeże z którego rozpościera się przepiękny widok na zatokę wypełnioną setkami kutrów oraz okrągłych, przypominających duże miski łodzi, które dowożą towar na brzeg.
To co zobaczyliśmy na lądzie jeszcze bardziej zapierało dech i to nie ze względu na zapach. Setki
pań, mężczyzn i dzieci podczas mrówczej pracy przy segregacji wyłowionych
morskich żyjątek. Wszystkie prace odbywały się na stertach muszli, strzępkach starych sieci oraz wszelkiego
rodzaju śmieciach nie sprzątanych zapewne od miesięcy.
Ryby tu były raczej w mniejszości, za to wszelkiej maści
owoce morza, glutowate i wężowate wodne robale oraz skorupiaki.
wyładowują z łódek i od razu towar ląduje na wadze, a następnie jest sortowany
syzyfowa praca, tych muszli dziennie jest wiele koszy, z każdej rozłupanej muszli wydłubywane jest malutkie żyjątko
Pośród tego mrowiska
przemykali turyści z aparatami tak jak my. Co niektórzy ubrali się w stroje odpowiednie
na niedzielny spacer po parku :).
panie Japonki w japonkach się wybrały na zwiedzanie :)
przerwa w pracy tez być musi :)
Momentami czuliśmy się głupio - że też oni
tolerują takich „nierobów” przeszkadzających w pracy??
Po 40min wałęsania się po tym pobojowisku. Wycofaliśmy się do naszych skuterowców, bo zaproponowali nam jeszcze
jeden punkt wycieczki – odwiedzenie „Red Dunes”. Pojechaliśmy więc dalej. Zatrzymaliśmy
się w jakiejś jadłodajni przy drodze, gdzie wydmy wysypywały się na ulicę.
Popędziliśmy na górę, ale musimy przyznać, że nic specjalnego.
Wygląda tu prawie jak w Parku Słowińskim tylko piasek pomarańczowy. Mieliśmy szczęście, że zjawili
się inni turyści i nimi zajęły się dzieci zachęcające do dupozjazdów na jakiś
matach. Za całą objazdówkę wraz z dojazdem do hotelu zapłaciliśmy 16$ za 2 os.
Do hotelu wróciliśmy dość wcześnie więc postanowiliśmy skorzystać z pięknej
pogody i spędzić ten dzień jak przystało na kurort na plażowaniu. Nie mieliśmy
jednak na czym legnąć na piasku. Weszliśmy do kilku sklepów ze strojami plażowymi,
których tu pełno, ale niestety niczego nie znaleźliśmy. Postanowiliśmy więc skorzystać
z leżaków przed jedną z plażowych knajpek.
odkrywam w sobie jaszczurcze geny :)
Po pewnym czasie rozhulał
się wiatr. Niemal momentalnie zjawiło się mnóstwo kitesurferów. Mui Ne to ich wietnamska mekka :)
A jutro z rana startujemy do Sajgonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz