Dzień rozpoczynamy o 5,00 rano, by o 6,00 wyruszyć łódką na
naszą wycieczkę (10$/1os.).
nasz kapitan
Na początek mamy zobaczyć pływający targ. Pomimo
niewielkiej prędkości poczuliśmy chłodny wiatr. Pewnie już tak przywykliśmy do
panujących tu temperatur, że jak jest niecałe 30 stopni to nam zimno ;).
mijamy luksusowe statki pływające po Mekongu
W końcu docieramy w miejsce, gdzie wyraźnie
wzrasta ilość łodzi wypełnionych towarami głównie zbożem i owocami, ale w sumie
to za dużo ich nie ma i moglibyśmy nie zauważyć, że to floating market, gdyby
nie zwrócono nam uwagi.
Dowiadujemy się, że miejsce to jest pełne handlujących
łodzi (jak na folderze) tylko podczas Nowego Roku w Wietnamie zwany Tet. Cóż
czujemy się trochę oszukani, ale pewnie nie doczytaliśmy.
Płyniemy dalej i za
chwilę przybijamy do brzegu. To tylko sklep z pamiątkami. Spędzamy trochę bez
sensu ok. 30min. Przepływamy na drugą stronę kanału i znów wychodzimy na ląd.
To fabryka cukierków tu spędzamy jeszcze więcej czasu, ale jest nieco
ciekawiej.
pakowanie ryżowych cukierków
Można się poprzyglądać funkcjonowaniu całej linii produkcyjnej przy
użyciu prymitywnych narzędzi i podejrzeć produkcję papieru ryżowego.
Popróbowaliśmy za
darmo nieco słodkości, a nawet poklepaliśmy zaprezentowanego pytona jako
dodatkową atrakcję.
Płyniemy dalej. Podpływamy do
gęstniejących zarośli i przesiadamy się na dwu-trzy osobowe łódeczki napędzane
przez wiosłującą panią.
Mamy nadzieję wreszcie na jakieś ciekawsze
doznania estetyczne, ale niestety i tu spotyka nas zawód. Kanał jest szeroki, a
brzegi porasta nieciekawa roślinność. Przez połowę pokonywanej długości, płyniemy
wzdłuż drogi. Jeśli mnie pamięć nie myli to ciekawsze wrażenia mieliśmy na
spływie kajakowym po kanale augustowskim.
Przepływamy tak 2 dłużące się
kilometry o mało nie zasypiając i wracamy do naszej łodzi silnikowej. Płyniemy
na lunch w ogrodzie, gdzie możemy popodziwiać i podotykać różnych egzotycznych
warzyw i owoców. Wręczono nam menu. Ceny niestety wyższe niż w Sajgonie, za
nieduży obiad zażądano 80 tyś dong 4$.
Wreszcie ostatni punkt
programu, który sami narzuciliśmy organizatorom. Chcieliśmy zobaczyć tzw. land
of bricks krainę potężnych piecy do wypalania glinianych cegieł, naczyń i figurek. Piece
postawione jeden przy drugim tworzą niecodzienną scenerię.
Udało nam się zejść na ląd i
zajrzeć do jednej z fabryczek. I to był chyba najciekawszy punkt programu.
Garnki w tym piecu są wypalane tydzień, a cegły miesiąc do opału używane są plewy ryżowe
Po 13 byliśmy z powrotem w
naszym homestay- u, więc korzystamy z
odpoczynku w pięknej scenerii.
A jutro z rana wyruszamy w
kierunku wyspy Phu Quoc.
fragment naszej kolacji na pierwszym planie "Elephant Ear Fish"
Fajny kapelusz, fajne piece.
OdpowiedzUsuńNo my też się bardzo ucieszyliśmy, że udało nam się dotrzeć do tych piecy, to był najważniejszy punkt całej tej wyprawy :)
Usuń