Dziś pospaliśmy dłużej. Wstaliśmy o 7:30 jak na wakacje
przystało ;) Zjedliśmy american breakfast w pobliskiej restauracji za 6,5$/2os
i przed 10.00 ruszyliśmy na trasę. Postanowiliśmy dojść górskimi ścieżkami do jednej
z pobliskich wiosek Lao Chai i wrócić
drogą zataczając ok. 12km pętlę.
Już wychodząc z Sapy zauważyliśmy, że na podobny pomysł wpadło sporo osób.
Mijaliśmy kilkuosobowe grupki w towarzystwie góralek jako przewodniczek
próbujących przy okazji sprzedać swoje pamiątki. Zastanawialiśmy się czy
wyglądamy, aż tak biednie, że nas nie zaczepiają, ale sytuacja była dla nas komfortowa.
Krótko po wyjściu z miasteczka zaskoczył nas szlaban i budka z biletami.
Zwrócono nam uwagę że musimy kupić bilety do odwiedzanych wiosek. Słyszeliśmy
wcześniej o biletach do pobliskiej Cat Cat, ale nie wiedzieliśmy, że pobierają
opłaty również do wiosek położonych dalej (do Lao Chai jest ok. 6km). Myśleliśmy,
że w miarę sił może nawet pomaszerujemy do następnej wioski, ale nie chcieliśmy
ponosić niepotrzebnych kosztów więc za 40tyś.d/os (2$) kupiliśmy bilety do Lao i
pomaszerowaliśmy dalej. Aurelia szczęśliwie dostrzegła odbicie z głównej drogi
w ścieżkę schodzącą ostro w dół. Choć mieliśmy z internetu w gpsie trasę
trekingu do wioski to jednak jej precyzja nie była wystarczająca. Idziemy w dół
i od razu robi się ciekawiej. Ścieżka jest wąska, jest błoto i kamienie.
Jednocześnie słońce przygrzewa coraz mocniej, więc szybko zdejmujemy kolejne
warstwy ubrań. Przed nami roztaczają się piękne widoki.
Ścieżka kluczy między
chatkami i przez zarośla. Zaczynają się pojawiać pierwsze słynne tarasy ryżowe.
Tyle tylko, że zaczynamy lekko błądzić. Od naszej ścieżki
zaczynają odchodzić jakieś inne ścieżki. Zaczynamy trochę rozumieć sens góralek
przewodniczek. Zapchaliśmy się trochę i trafiliśmy w krzaki do jakiegoś
chlewika. Na szczęście co chwilę gdzieś w oddali wędrowała jakaś grupa, więc
korygowaliśmy azymut i przez egzotyczne chaszcze porastające strome skarpy
wdrapywaliśmy się na powrót na właściwą ścieżkę. W pewnym momencie znów znaleźliśmy się na betonowej drodze. Wzdłuż
wijącej się drogi zaobserwowaliśmy platformy do podziwiania widoków i robienia
zdjęć oraz kramiki góralek z napojami.
Straciliśmy z widoku inne grupy i
postanowiliśmy iść do wioski Lao Cai tak jak pokazywał gps. Przed nami pojawiła
się niewielka przeszkoda w postaci rzeczki, która na szczęście miała niski stan,
więc wystarczyło zdjąć buty i podwinąć nogawki.
spotkaliśmy nad rzeczką dzieci, które łowiły ryby dobrze się przy tym bawiąc
Widzimy wyraźnie, że nie jest
to popularna trasa dla wszystkich co nas cieszy. Mijane pojedyncze góralki nie
są w ogóle nachalne tylko rzeczywiście starają się pomóc i wskazać drogę.
Znów kluczymy między chatkami i poletkami z ryżem robiąc
zdjęcia napotykanym mieszkańcom, którzy jedynie odpowiadają uśmiechem.
tak rośnie ryż
Rozdajemy napotykanym dzieciom krówki zabrane z Polski.
W końcu jednak dochodzimy
na powrót do standardowego, komercyjnego, wybetonowanego szlaku. To centrum
wioski. Tu w każdej chacie chcą nam coś sprzedać, niektórzy chcą dodatkową
opłatę za zdjęcia.
very cheap, looking only :)
Jest tu mnóstwo turystów zachęcanych do zakupów. Nie podoba
nam się to miejsce. Więc przyspieszamy tempa starając się gdzieś odbić. Robi
się dość pochmurno. Spotykamy
dziewczynkę w szkolnym mundurku z braciszkiem na plecach. Jest sympatyczna i nieźle zna angielski chce nam
sprzedać kolorowe wyszywane bransoletki. Postanowiliśmy kupić kilka. Żal się
robi.
dziewczynka ma 9 lat, a braciszek 2 latka
widzieliśmy w wiosce wiele dzieci pozostawionych bez żadnej opieki
Widzimy też chłopca z dumą jeżdżącego na domowej roboty,
prymitywnym samochodziku.
Wychodzimy z wioski przez most i w górę do głównej drogi powrotnej
do Sapa. Idziemy sami. Zaczepiają nas kierowcy skuterów proponując podwózkę.
Odmawiamy licząc na widoki z góry z drogi na dolinę. Docieramy do platformy
widokowej. Z za chmur w tym samym momencie pokazuje się na chwilę słońce. Widok
nawodnionych tarasów w których odbija się niebo z domkami na wzgórzach jest niesamowity.
Robimy pocztówkowe zdjęcia i ruszamy dalej.
Mamy 4,5km do
Sapy. Tym razem korzystamy z propozycji transportu skuterkiem. Jedziemy we dwoje
z kierowcą za 50tyś d (2,5$) pod sam hotel. Odkrywamy przyklejoną do naszego
hotelu sympatyczną tanią restaurację ze świetną kawą i jedzeniem tańszym niż
pod plandeką na bazarze oraz łatwą do zapamiętania nazwą Highland Bakery
Restaurant-Coffee ;) Dlaczego wcześniej tu nie trafiliśmy
Fajne zdjęcia, jak zwykle ciekawie. Płacicie czasami bezpośrednio w dolarach czy zawsze w lokalnej walucie?
OdpowiedzUsuńza hotele, wycieczki i pociągi w $, reszta jak jedzenie restauracje w dongach, choć zdarza się, że jak nie mają wydać to część płacą w $, pamiątki też chcą w $, nam bardziej opłaca się płacić w dongach 1$ to 21000 dongów
OdpowiedzUsuńPiękne ciekawe zdjęcia:-D A wietnamczycy bardzo naciągają na zakupy? Pozdrowienia od całego pokoju 24;-)
OdpowiedzUsuńNiestety, musisz orientować się w cenach. Przykładowo kupiliśmy maszynowo haftowany obrazek pani zażądała 25$ zeszliśmy do 10$, wart był zapewne mniej. Kolczyki kupiłam za 11$, u nas nie dałabym więcej niż 7$ł - wartość sentymentalna. W jadłodajni w której jedliśmy drugi dzień z rzędu ceny tego samego jedzenia podniesiono (inna obsługa zażądała więcej). W wielu miejscach nie ma cen dla turystów są zawsze wyższe. Pozdrów dziewczyny :)
OdpowiedzUsuń